Herod spisek knuje
Czy
Jezusa można odnaleźć pomiędzy półkami supermarketów? Kto się boi
Bożego Narodzenia? Jak przeżyć ów jedyny w swoim rodzaju dzień w roku,
aby nie dać się zamknąć w banale ani nie ulec pokusie upraszczania
głębokich prawd wiary?
Wśród zagrożeń, skutecznie
przesłaniających piękno Bożego Narodzenia, zwykle jednym tchem wylicza
się nachalną reklamę, komercję sięgającą coraz to intymniejszych
zakamarków ludzkiej duszy, przekonwertowanie historii zbawienia w
tabloid czy sprowadzenie jej do poziomu płaskiej tradycji. I to jest
prawda. Ale jest to zaledwie wierzchołek góry lodowej. Próba
przekształcenia Bożego Narodzenia w banał ma głębsze przyczyny – w
gruncie rzeczy jest to powielone echo wydarzeń, o których pisał w
Ewangelii św. Mateusz: „Skoro to [nowinę o narodzeniu Jezusa] usłyszał
Herod, przeraził się, a z nim cała Jerozolima” (Mt 2, 3). Intryga,
spisek, a w konsekwencji rzeź niemowląt były rozpaczliwą próbą ratowania
swojego stanu posiadania. Nie udało się. Dziś diabeł wie, że tamta
taktyka jest bezużyteczna, dlatego uderza z innej strony.
Święty rozdaje prezenty Gorączka
zaczyna się już kilka tygodni wcześniej. Oto przed centrum handlowym
stoi facet wystrojony w czerwony kubrak. Zaprasza klientów do wejścia.
Wyraźnie widać, że jest po kilku głębszych. Na dworze –10°C. Grzeje.
Przynajmniej od środka.
– Ooo, mamo, mamo, święty Mikołaj! – co rusz
daje się słyszeć z ust jakiegoś dziecka. Krytycyzm rodziców jest
większy. Dla nich to kolejny przebieraniec, wprzęgnięty w
przedświąteczny wyścig o klienta. Powtarzalny i nudny.
Inny obrazek:
duża sieć handlowa, sprzedająca sprzęt RTV. „Święty rozdaje prezenty!” –
brzmi slogan reklamowy. To dziś już norma, że słowa, dotąd
zarezerwowane dla bardzo określonej rzeczywistości, zostają wkręcone w
bezlitosne tryby komercji. Tam, gdzie można zarobić, sacrum musi się
poddać! – zdają się przekonywać nowi mesjasze. Na naszych oczach
dokonuje się inflacja czegoś, co do tej pory stanowiło horyzont dążeń
całych pokoleń chrześcijan. Święty w powszechnym wyobrażeniu to był
ktoś! Dziś – szkoda gadać… Banał? Przypadek czy celowe działanie?
Świat boi się JezusaWystarczy
przypomnieć sobie obrazoburcze okładki wiodących polskich tygodników,
które ukazały się jesienią. Była to uprawomocniona akceptacja dla
bluźnierstwa i deptania świętości. Nie ma roku, aby przy okazji świąt
nie pojawiły się jakieś „rewelacje” co do osoby Chrystusa, aby
zdyskredytować sens chrześcijańskiego świętowania. Są to rozpaczliwe
próby uzasadnienia wewnętrznego lęku i pustki, jakie coraz wyraźniej
zaczynają zionąć, niczym krater wyrąbany fałszywą wizją wolności, w
sercu cywilizacji, która skazała Boga na banicję. Jest ona w stanie
zaakceptować tradycję, ale chce pogrzebać pamięć o miłości Boga, „który
tak umiłował świat, że Syna swojego Jednorodzonego dał”, w stosie
świecidełek i gwiazdkowych prezentów, uznając betlejemski żłóbek za
element folkloru. Nie potrafi pokłonić się Jezusowi, zbyt wiele bowiem
ma do stracenia. Podszyta strachem pycha jej na to nie pozwala.
To
jednak nie koniec zagrożeń, jakie czyhają na ten jedyny w swoim rodzaju
dzień w roku. Ich źródłem są też… sami chrześcijanie.
Anioły-nielotyNie
wolno ulegać presji zbyt łatwego szukania odpowiedzi na ważne pytania i
zadowalania się byle czym. Iluzją – podzielaną zarówno przez
wierzących, jak i niewierzących – jest przeświadczenie, że mówienie o
Bogu może być czymś absolutnie łatwym. Gdy człowiek przywyknie do
upraszczania, do poczucia, że „już wszystko wie”, wcześniej czy później
ze wzgardą odrzuci religię. Boże Narodzenie jest takim bardzo
„ryzykownym” czasem. Girlandy świerkowe, złocisto-papierowe aniołki,
dostojny cherubin kiwający główką (a ostatnio nawet grający kolędę, ku
uciesze małej Kasi czy Bartka), gdy do skarbonki wrzuci się monetę,
gliniany Józef, Miriam i Dziecię w kołysce – to wszystko jest piękne,
wzruszające, ale pozostawione tylko sobie, pozbawione głębi, pachnie
„lipą”.
Pamiętam, że kiedyś jeszcze jako dziecko zajrzałem z tyłu za
żłóbek. Jego skomplikowana konstrukcja – plątanina desek, drutu i kabli
spinających całość zupełnie nie „niebiańsko” – na długo popsuła mi
sentymentalny obraz widoczny z drugiej strony. Papierowe anioły-nieloty,
oparte o nieheblowane deski, zniekształciły mi na długo obraz świąt.
Bóg nie jest trywialnyO
Bogu nie da się mówić łatwo. Nie wystarczy zamruczeć z tłumem kolędę,
pokiwać głową z dezaprobatą, że w stajni, że w tak niehigienicznych
warunkach… a potem odstawić Ewangelię na bok. Dobrze, że święta mają
swoją siłę przyciągania, ale trzeba mieć odwagę wstąpić na wyższy
stopień przyjaźni z Jezusem. Nie da się łatwo mówić o Bogu, który
porzuca nieskończoność, by stać się człowiekiem, bo to jest paradoks,
którego żaden ludzki umysł nie jest w stanie zgłębić. Trzeba go
zaakceptować takim, jaki jest. I zapytać: dlaczego?…
Spotykam
maluchy, które, mimo że skończyły już trzy lata, dalej na określenie
pewnych osób czy przedmiotów używają kilkusylabowców typu: „brumbrum”,
„lala”, „baba” i nijak nie da się ich nauczyć nowych, trudniejszych
słów. Błąd rodziców? Być może. Tak samo działa mechanizm upraszczania
religii. Spotykam „bożonarodzeniowych chrześcijan”, którzy zatrzymali
się na: „lililaj”, „lulajże lulaj”, „oj, Maluśki, Maluśki” – niczym
wieczne dzieci; jak Oskar ze słynnej powieści Güntera Grassa Blaszany
bębenek, chłopiec, który nigdy nie dorósł.
Nie ma Betlejem bez
Golgoty, sentymentalnego kołysania Miriam bez przeszywającego krzyku z
krzyża: „Boże mój, Boże mój, czemuś Mnie opuścił!”. Kto próbuje
oddzielać te wydarzenia, niczego nie rozumie.
Otwierany 2031 razy
|
Źródło:
angelus.pl
|
Autor: ks. Paweł Siedlanowski |