Świadectwa   
PRZEBACZENIE – NAJTRUDNIEJSZA MIŁOŚĆ
Dodano dnia 10.03.2015 10:46
Z Eleni rozmawia Przemysław Radzyński

Od ponad 35 lat występuje Pani na scenie. Śpiewa Pani dużo o miłości, a same teksty często przybierają formę modlitwy.

Tak, śpiewanie to dla mnie rodzaj modlitwy. Podkreślam wtedy pewne słowa i chcę, żeby ludzie odczuli to, o czym opowiadam. To często są też problemy innych. Przez piosenkę można wiele zrobić. Staje się ona drogowskazem, podpowiada, jak postępować, co jest najważniejsze, co robić. A ponieważ sama otrzymałam dużo miłości i ciepła w domu rodzinnym, to temat ten jest obecny w moich utworach. Pierwsze kompozycje, które wykonywałam, miały nutę grecką. A w tej muzyce jest coś radosnego, sentymentalnego, dużo ciepła.

Taki też był tytuł Pani pierwszego albumu: Po słonecznej stronie życia.
Wtedy moje śpiewanie to była miłość, radość, nadzieja. Byłam szczęśliwa - wyszłam za mąż, urodziłam córkę. I wszystkie te piękne emocje przekazywałam. Po śmierci Afrodytki w moim życiu również jest bardzo dużo miłości, nadziei i wiary...

W 1994 r. nad Pani niebem pojawiły się czarne chmury...
Te tragiczne wydarzenia w moim życiu podparte są wiarą. Gdyby jej nie było, mnie też by nie było. Nie wiem, czy potrafiłabym wyjść i śpiewać. Nie odwróciłam się od Pana Boga, nie obwiniałam Go za to, co się stało. Oczywiście, zadawałam sobie pytanie: „dlaczego?, ale w pewnym momencie uświadomiłam sobie, że nie ma na nie odpowiedzi. Po prostu trzeba pogodzić się z wolą Bożą. Nie ma innego wyjścia. Sens jest w każdym cierpieniu. Myślę, że takie tragiczne wydarzenia bardzo rozwijają człowieka wewnętrznie. Wchodzimy wtedy w głąb siebie, szukamy odpowiedzi. I okazuje się, że nie możemy tylko mówić: wierzę. Musimy tę wiarę wprowadzać w czyn. A jeśli nie pogodzimy się z tym, co się stało, trzeba wtedy zapytać: jaka jest więc ta nasza wiara?

Jak Pani wprowadzała wiarę w czyn?
Przebaczyłam. Wyszłam naprzeciw moim bliskim, moim przyjaciołom. Starałam się ze zła wydobyć dobro. Nie odeszłam od Pana Boga, bo to nie On jest winien. To człowiek, który źle wykorzystał swoją wolność.

Pamięta Pani pierwsze myśli, emocje, które towarzyszyły informacji o morderstwie córki?
Pierwsze myśli skierowane były w stronę matki Piotra. To była tragedia nie tylko naszej, ale też i jego rodziny. Zawsze starałam się zrozumieć drugiego człowieka, zbliżyć do tego, co on czuje, przeżywa.

Jak wyglądało Pani życie po tej tragedii?
Ciałem byłam tu, na ziemi. Ale duszą, sercem gdzieś tam - w niebie. Moje myśli były bardzo rozdarte. To był czas żałoby, nieutulonego żalu. Właściwie nie pamiętam pierwszego roku. Człowiek niby wszystko robi normalnie, ale nie jest przy tym obecny. Szukałam przyczyn takich tragedii. Zastanawiałam się:, dlaczego młodzi ludzie nie mówią o swoich uczuciach? Czego się boją? Intrygowało mnie to. Nawet jeśli mówiłam córce, żeby przychodziła z każdym problemem do nas, to jednak w głębi duszy ona, tak jak wielu młodych ludzi, miała swoje tajemnice. Przecież są problemy, z którymi my, dorośli, sobie nie radzimy, a co dopiero młody człowiek! Ona sygnalizowała pewne rzeczy, opowiadając w szkole o swoich przeczuciach. Jednak młodzi ludzie często lekceważą tego typu sygnały. Nie słuchają, co mówi koleżanka, kolega. Teraz, gdy spotykam się z nimi podczas prelekcji, staram się zwrócić im uwagę na to, aby nie byli obojętni. Do mnie nikt nie przyszedł, o niczym mi nie powiedział.

Ma Pani do nich o to żal?

Nie.

A do siebie?
Czasem obwiniałam siebie. Pytałam: Czy popełniłam jakiś błąd? Czy my, dorośli, czegoś nie przeoczyliśmy, nie zaniedbaliśmy? Nie obwiniałam Piotra. Tylko najpierw nas - dorosłych. Ten proces trwał. To były długie rozmowy z Panem Bogiem. Mówię na to „moje rozmowy". Pytałam, a odpowiedzi przychodziły w swoim czasie. Dużo też czytałam. To mi pomogło. Oczywiście, byli też obok mnie moi bliscy, przyjaciele, księża. W takich chwilach trzeba wszystko sobie poukładać samemu, dojść do harmonii, wewnętrznego pokoju. A to zajmuje trochę czasu.

Czy w tych rozmowach były wyrzuty wobec Boga?

Nigdy. Jeśli były wyrzuty, to tylko wobec siebie. W tym czasie jeszcze bardziej zbliżyłam się do Pana Boga. Czytałam Pismo Święte.

To lektura bliska Pani sercu?
Tak. Nie mówię, że czytam codziennie, ale gdy mam trudny okres, to lubię sięgnąć do Pisma Świętego. Tam są wszystkie rozwiązania.

A ma Pani ulubione sceny albo cytaty biblijne?

Często wracam do sceny w Ogrójcu. To dla mnie fragment o samotności.

Czy czuje Pani jakąś bliskość, duchową więź z osobą, która też straciła dziecko - z Maryją?

Tak, bardzo. Śledzę te losy, zachowania Matki Bożej i jest mi ona bardzo bliska. Kiedy podczas mszy słyszę pieśni maryjne, to bardzo dobrze wiem, o czym one mówią.

Czy w chwili przebaczania Piotrowi brała Pani pod uwagę jego postawę, np. to czy wyrażał skruchę?
Już na samym początku zamówiłam msze wieczyste za jego nawrócenie. I czekałam. Ta pierwsza rozmowa po wielu latach nie była dla niego łatwa. Uważałam jednak, że jest ona potrzebna i jemu, i mnie. Po tej rozmowie widziałam, że on okazuje skruchę. Jest mu źle, ale nic nie może zrobić. I tylko przez to, że będzie robił coś dobrego dla siebie, może spróbować cokolwiek naprawić. Przecież mógłby pójść w zupełnie inną stronę. Więzienie nie jest łatwą przestrzenią.

Czy można mówić o jakimś momencie, w którym Pani przebaczyła?

W swoim domu rodzinnym patrzyłam na mamę, która rozgrzeszała każdą osobę. Wiedziała, że złe postępowanie nie było wynikiem złej woli, ale raczej różnych okoliczności, które się na siebie nałożyły. I przebaczenie następowało od razu. Nie było złości i zawziętości, ale otwartość na drugiego człowieka, bez względu na to, co zrobił, jak się zachował. W takim duchu miłości wzrastałam. To zaowocowało w momencie, kiedy wydarzyła się nasza tragedia. Oczywiście czułam, że wszystko runęło w gruzach, ale fundament pozostał. Fundament, czyli miłość, na której na nowo zaczęłam budować. Myślę, że moja postawa spowodowała, że ból męża i szwagra łagodniał. Mogłam im tylko pokazać, że droga nie wiedzie przez nienawiść. Człowiek nie może stać się więźniem złych emocji. To zło jest niszczące dla duszy człowieka.

Czyli przebaczenie jest potrzebne bardziej przebaczającemu?

Oczywiście, że tak. Dziś potrafię się śmiać, jestem pogodna, szczęśliwa. To nie znaczy, że nie kochałam córki. Bywa, że płaczę. Jest mi żal. Obok życia jest śmierć. To jest nieodwracalna sprawa. Jednego Bóg powołuje wcześniej, drugiego później.

Mówi Pani, że przebaczyć to nie znaczy zapomnieć. W Sanktuarium Męczenników XX wieku i Ofiar Przemocy znajduje się tabliczka z imieniem Pani córki. W jaki sposób na co dzień pamięta Pani o Afrodycie?

Z każdego wyjazdu przywożę jakiś mały prezencik i kładę na jej biurku. Zapalam światełko, które pali się od siedemnastu lat w naszym domu. Chodzę na grób. Zamawiam msze św. na rocznicę śmierci, na urodziny. Ona jest po prostu z nami. Nie ma jej fizycznie, ale duchowo jest cały czas obecna.

Rozmawiacie ze sobą?
Też. Mamy duchowy kontakt. Kiedy budzę się rano, muszę zapalić światełko. Jak nie zapalę, źle się czuję. To jest niesamowite.

Pamięta Pani swój powrót na scenę?

Po dwóch miesiącach od tragedii wróciłam na scenę. Wtedy bardzo pomógł mi ks. Arkadiusz Nowak. Przyjechał na mój pierwszy koncert. Nie było mi łatwo. Musiałam zmienić repertuar, niektórych piosenek nie byłam w stanie zaśpiewać. W tej chwili nie mam tego problemu. Rok po tych wydarzeniach powstała płyta Nic miłości nie pokona. I wszystkim powtarzam, że to nie jest smutna płyta, ale refleksyjna. Taka, przy której należy się zatrzymać i zadać pytanie: Co jest dla mnie najważniejsze w życiu? Z relacji ludzi, którzy słuchali tej płyty, wiem, że stała się ona dla nich drogowskazem. Dla mnie to duża nagroda.

Spotyka się Pani z ludźmi, którzy przeżyli podobne tragedie?

Tak. Często dzwoniły do mnie matki, które nie mogły sobie poradzić z nagłym odejściem dziecka. I nigdy nie była to jednorazowa rozmowa. Kiedy kogoś poznałam, to starałam się pilotować tę osobę. Dzwoniłam, pytałam. Mówiłam otwarcie. Mówiłam o sobie: Widzi Pani - jestem, rozmawiam, pracuję itd. Wtedy ona pytała, czy też dojdzie do takiego momentu. Nie ukrywałam, że to musi potrwać, ale dawałam różne wskazówki.

Czy wśród tych osób, z którymi Pani rozmawiała, którym pomagała, były takie, które nie potrafiły przebaczyć?

Oczywiście.

Co Pani im radziła?

W Piśmie Świętym jest napisane „nie siedem razy, ale siedemdziesiąt siedem razy". Za każdym razem trzeba przebaczać. To daje nam wewnętrzny spokój. Uwalnia. Nie niszczy.

„W przebaczeniu czegoś niewybaczalnego człowiek jest najbliższy Bożej miłości" napisał Gertrud Le Fort. Pani kiedyś powiedziała, że przebaczenie jest jak spowiedź.

Tak, to jest rodzaj spowiedzi. Żeby człowiek przebaczył, musi zrobić rachunek sumienia. Przyjrzeć się temu, czego sam dokonał, kogo skrzywdził. Co ja mam z tym zrobić? Jeżeli człowiek nie przebaczy, to ten ciężar się za nim ciągnie. Przebaczenie jest trudną miłością wobec drugiego człowieka. Ale przecież Bóg jest miłością, jest miłosierny. Miłuje każdego z nas, bez względu na to, co złego zrobiliśmy. Skoro On jest miłosierny, dlaczego my mamy nie być?

Czy przed 1999 r. wiedziała Pani, że są Nagrody Świętej Rity za przebaczenie?

Nie. Nie znałam też ojca Azariasza Hessa, franciszkanina, który studiował we Włoszech, skąd często jeździł do miejscowości Cascia i tam spowiadał. Dowiedział się o mojej tragedii i zgłosił moją kandydaturę. Wtedy nic o tym nie wiedziałam. Zadzwonił do mnie i powiedział, że przyznano mi tę nagrodę. Byłam zdziwiona. Do tej nagrody zgłaszane są osoby z całego świata. Wtedy poznałam też historię św. Rity. Została moją patronką. Nagrodę wręczono mi 22 maja 1999 r. - w kolejną rocznicę śmierci św. Rity. Odbywa się wtedy uroczysta msza są tam ludzie z całego świata.

Pamięta Pani uzasadnienia tego wyróżnienia?

Dostałam pergamin, na którym było napisane, że przez muzykę i śpiew ewangelizuję miłość, przebaczenie. To są nagrody dla kobiet, które w swoim życiu potrafiły przebaczyć. To nie jest nagroda finansowa, raczej moralna. Dostałam ten pergamin, medal i różę - symbol św. Rity. To było dla mnie ogromne przeżycie. W czasie konferencji prasowej poproszono mnie o piosenkę. Kiedy śpiewałam „Nic miłości nie pokona", przyleciał biały gołąb, który usiadł na parapecie. Siedział tam, dopóki nie skończyłam. Drugi niesamowity znak: pani, która przygotowywała dla mnie pergamin, wiedziała, że jestem piosenkarką i domalowała parę nut ze wstępu Ave Maryi Schuberta. Gdy ja zaśpiewałam wtedy Ave Maria Schuberta, to ona się rozpłakała, bo nie spodziewała się, że ja zaśpiewam akurat tę pieśń. Mogła przecież wybrać inne nuty, a umieściła akurat te. To są znaki, o których my nie wiemy.

Odkryła Pani w sobie po tych wydarzeniach misję, powołanie do bycia apostołem przebaczenia?

Można to tak nazwać. Jestem przykładem, że warto, że wręcz trzeba przebaczać. A bycie osobą publiczną pozwala mi trafić do rzeszy ludzi. Można to nazwać misją, ale nie chciałabym używać wielkich słów. Jestem zwyczajną kobietą.

Śpiewa Pani o nadziei, o spotkaniu z córką, o tym, że nadejdzie świat pogodny, bez trosk. Wierzymy, że po śmierci spotkamy się z tymi, którzy nas poprzedzili.

Kiedy widzę kolorowe niebo, to myślę: Afrodytka maluje. O, to jej dzieło. Podobnie, kiedy długo mi się nie śni. Pewnie jest jej tam dobrze.

Wyobraża sobie Pani to spotkanie? Co Pani powie Afrodycie?

Myślę, że będziemy się cieszyć sobą. Zapytam ją, jak jej tu było beze mnie.

                                                              Rozmawiał Przemysław Radzyński
Otwierany 2390 razy Źródło: mojepowolanie.pl/
Ocena   
  Zarejestruj / zaloguj się, aby oceniać
Komentarze   
Do tej pory nikt nie komentował
Twój komentarz   


Logowanie
Login
Hasło
Zakładanie konta
Wyróżnione teksty
Galeria naszego kościoła