Świadectwa   
Niewinne wróżby
Dodano dnia 04.04.2013 22:15
Miałem wtedy kilkanaście lat - koleżanka wróżyła nam z kart. Zapytałem ją, czy mogę spróbować? Kilka lat później byłem wrakiem człowieka.

Z panem Michałem umówiłam się w Żyrardowie. Z ekipą telewizyjną mijaliśmy kolejne nowoczesne mieszkalne lofty powstające ze zrujnowanych, opuszczonych fabryk wszechobecnych w tym mieście. Wtedy pomyślałam o tym, co usłyszałam od niego już w pierwszej rozmowie telefonicznej. - Byłem narkomanem, mama wyrzuciła mnie z domu, mieszkałem w opuszczonej fabryce cegieł. Heroina otworzyła mnie na świat duchów, a właściwie, to złe duchy - poprzez narkotyki - chciały zniszczyć moje życie! - mówił, a właściwie wyrzucał z siebie. Mężczyzna czekał przed niedużym budynkiem. - Dzień dobry - przywitał mnie mocnym uściskiem ręki. - Proszę do środka, to miejsce użyczone nam przez przyjaciół. Wnętrze robiło wrażenie chrześcijańskiej świetlicy, kolorowe, przytulne, ciepłe. Dobre do rozmowy, choć jej treść od początku szokowała.

 

- Mój ojciec - rozpoczął pan Michał - zaczął pić z radości, jak mówił, w dniu moich urodzin. I nigdy nie przestał. Jako chłopiec miałem misję - bronić mamy przed jego agresją. Kiedy musieliśmy uciekać przed nim z domu - cieszyłem się, że nie mam rodzeństwa, że tylko ja muszę znosić ten koszmar. Pewnego dnia - wróciłem właśnie ze szkoły - kiedy otwierałem drzwi, słyszałem niknący krzyk mamy. Gdyby nie mój powrót - ojciec w pijackim szale zamordowałby ją. Mama wreszcie zdecydowała się na rozstanie i kiedy zostaliśmy sami - poczułem, że moja misja jest już ukończona. Poczułem się zbędny.

 

Pewnego dnia zastukał do naszych drzwi radiesteta. Reklamował swoje usługi - byłem zafascynowany, kiedy jego różdżka uginała się, wskazując na żyły wodne w naszym mieszkaniu. Zapytałem, czy ja też mógłbym spróbować - proszę - podał mi różdżkę. Przesuwałem ją po domu, kiedy i w moich rękach zaczęła się wyginać. Radiesteta był zaskoczony - masz jakąś wewnętrzną siłę - powiedział. Próbuj sam! On wyszedł, a ja skonstruowałem pierwszą swoją różdżkę z miedzianego drutu. I znowu poczułem się ważny i potrzebny - bardzo tego potrzebowałem.

 

Tak zaczęła się fascynacja jedenastoletniego Michała "siłami", które choć nieznane - istnieją. Następny etap to były wróżby z kart.

 

- Kiedy zobaczyłem, jak robi to koleżanka, kupiłem sobie talię tarota i książki o wróżeniu z kart. Po niedługim czasie wróżyłem już sobie i innym. To trwało kilka lat - moje wróżby się spełniały. Jednej z koleżanek wywróżyłem, że niedługo zajdzie w ciążę - pamiętam, że uderzyła mnie w twarz, słysząc to. Kilka miesięcy później spodziewała się dziecka. Moja sława wróżbity zataczała szerokie kręgi, a ja czułem się wreszcie doceniony. Na jednej z imprez - miałem wtedy 15 lat - ktoś zaproponował mi narkotyki. Nie widziałem w tym nic złego - rok później byłem już uzależniony od heroiny. Narkotyki jeszcze bardziej otworzyły mnie na "duchową rzeczywistość", a moje wróżby ciągle się spełniały. Wystarczało, że człowiek wchodził, ja już wszystko o nim wiedziałem.

 

Zacząłem też handlować herą - z początku byłem bogaty. Mój świat był barwny, pełen kolegów, imprez, koncertów... Po pewnym czasie zaczęło mi brakować pieniędzy - ćpałem tak dużo, że wszystko wydawałem na kolejne działki. Zacząłem wynosić rzeczy z domu - skutek był taki, że mama pokazała mi drzwi.

 

Zamieszkałem w ruinach starej fabryki, a kiedy było zimno, zakradałem się na klatki schodowe. I ciągle nie rozstawałem się z kartami.

 

ZNIKĄD RATUNKU

 

Było to w 1999 r. Ćpałem już ponad cztery lata. Pewnego dnia obudziłem się na klatce schodowej ze strzykawką sterczącą z mojego ramienia i zdałem sobie sprawę, że straciłem wszystko.

 

Poszedłem do mamy - z początku myślała, że chodzi mi o pieniądze. Ja jednak przyszedłem błagać ją, żeby załatwiła mi odwyk. Użyła swoich znajomości i szybko trafiłem do ośrodka Monaru. Tam miałem nauczyć się walczyć z moim uzależnieniem. Po około dwóch miesiącach przebywania w Monarze, okazało się, że większość moich kolegów, którzy tam byli dłużej, ćpała w ośrodku, bez wiedzy kadry. Wtedy moje życie rozpadło się zupełnie. Pytałem sam siebie: Jeśli im to nie pomogło, to czy mnie pomoże? Co za różnica, czy będę ćpał tu, czy na zewnątrz? Nie pomagały mi ani wróżby z kart, bo w ośrodku oczywiście też wróżyłem - ani wszyscy bogowie, w których wierzyłem.

 

Ja sam nie brałem, ale czułem się oszukany przez wszystkich. Pewnego dnia do ośrodka przyjechała grupa ewangelizacyjna - wielkie wrażenie zrobiła na mnie dziewczyna, która z pasją opowiadała o Bożym błogosławieństwie spływającym na człowieka, który buduje swoje życie na Chrystusie, oraz o tragedii, która spotyka człowieka budującego na piasku. Moje serce było wypełnione buntem i goryczą. Korzystając z mojej "dziwnej" wiedzy - dziś wiem, że okultystycznej - zacząłem zadawać im pytania, na które nie od razu znali odpowiedź. Kiedy odjeżdżali, jeden z chłopaków zapytał, czy wezmę od niego Nowy Testament. "Tak, ale co mam z nim robić" - spytałem. Ten człowiek powiedział mi wtedy - po prostu czytaj go codziennie, część po części. Zacząłem czytać i doszedłem do zdania: "I poznacie prawdę, a prawda was wyswobodzi" (J 8:32).

 

To było tak, jakby sam Bóg z nieba zadawał mi pytanie: Czy twoja prawda wyswobodziła cię? Odpowiedziałem: NIE! Nic, w co wierzyłem, nie dało mi wolności, a więc nie mogło być prawdą!

 

Kiedy następnym razem przyjechała do nas ta grupa i zapytali, czy jest ktoś, kto chciałby się modlić; wystrzeliłem do przodu, by prosić Jezusa o przebaczenie moich grzechów. Zostałem wyśmiany przez kolegów: patrzcie, Misiek zwariował - wołali, ale ja wiedziałem już, że Bóg mnie kocha, i On sam upomniał się o mnie.

 

ZWYCIĘZCA ŚMIERCI

- Już po kilku tygodniach byłem na tyle silny, że rozpaliłem piec, którym ogrzewany był budynek Monaru i wrzuciłem do ognia wszystkie okultystyczne książki i akcesoria. Skończyłem leczenie w Monarze. Mężczyzna, który podarował mi Nowy Testament, pomógł mi też wynająć pokój w mieszkaniu, w którym sam mieszkał - opowiada Michał.

 

- Jednak dopiero wtedy złe duchy zaczęły walczyć o mnie. Budziłem się w nocy, słysząc krzyki, łomot, drzwi otwierały się same i z hukiem zamykały. Czułem potworny strach.

 

Te zjawiska nie działy się w głowie pana Michała - słyszał je również mężczyzna, mieszkający obok. Wstawał wtedy i mówił: W Imię Jezusa Chrystusa odejdźcie - i wszystko się kończyło.

 

- Taka modlitwa to mały egzorcyzm - mówił później ks. Andrzej Grefkowicz, egzorcysta, którego prosiłam o wyjaśnienie. - Każdy może modlić się w ten sposób, jednak bywa, że uzależnienie od okultyzmu przeradza się w opętanie - człowiek jest wtedy całkowicie we władaniu złych duchów - i potrzebny jest tzw. duży egzorcyzm, czasami odmawiany kilka razy w ciągu kilku tygodni, aby walka z Szatanem skończyła się zwycięstwem. Żeby całkowicie uwolnić człowieka, potrzebna jest dyspozycja jego wolnej woli - opętany nie ma takiej wolności, musi długo pracować, aby odzyskać świadomość, wiedzieć, co się naprawdę z nim dzieje, i wtedy z całą mocą podjąć się uczestnictwa w egzorcyzmie. Michał odzyskał wolność, kiedy sam, z mocą powiedział: W Imię Jezusa Chrystusa wyrzekam się was, odejdźcie. Wszystko się skończyło. Zdał maturę. Rozpoczął pracę, ożenił się, ma córeczkę.

 

- Nie ma niewinnych wróżb - z mocą stwierdza ks. Andrzej Grefkowicz - przewidywanie przyszłości to cudzołożenie z Szatanem. Albo wierzymy we wróżby, albo wierzymy Panu Bogu.

Otwierany 2014 razy Źródło: Idziemy Autor: Elżbieta


Logowanie
Login
Hasło
Zakładanie konta
Wyróżnione teksty
Galeria naszego kościoła