Świadectwa   
Nie idźcie tą drogą
Dodano dnia 09.05.2014 10:30
Pan Antoni był ogólnie lubiany. Miły, dowcipny, towarzyski mężczyzna o ciekawej aparycji, gromadził wokół siebie wiele osób. Młodzi ludzie po przyjściu z pracy nie mieli innych obowiązków, więc spotykali się przy kieliszku. Antoni nawet nie zauważył, jak popijanie trunków przerodziło się u niego w nałóg. "Ocknął się" po kilkunastu latach, na szczęście nie było za późno. Obecnie jest abstynentem. Mówi, że Bóg dał mu szansę na zmianę życia i chce wytrwać w trzeźwości do końca swoich dni.

Antoni wychował się na wsi, w dobrej katolickiej rodzinie, gdzie wpojono mu zdrowe zasady chrześcijańskiego życia. Zawsze był dzieckiem grzecznym i posłusznym, stosującym się do zaleceń rodziców młodzieńcem. Szybko jednak zapragnął żyć na własną rękę. Edukację zakończył na zawodówce i poszedł do pracy. Miał pieniądze, był lubiany przez rówieśników, więc towarzystwa nigdy mu nie brakowało. Młodzi ludzie najczęściej spotykali się w barach i restauracjach.
- A tam wiadomo - mówi pan Antoni - miło spędzało się czas przy piwku. Najpierw był jeden mały kufelek, potem większy, a później jeszcze kolejne trunki. Oczywiście codziennie powtarzaliśmy to samo. W towarzystwie moich kumpli czułem się swobodnie. O jakimś tam uzależnieniu od alkoholu nawet nie pomyślałem.
Wkrótce Antoni został powołany do wojska. Tam, niestety, też znalazł wiele okazji do picia. Okazji, z których nie potrafił rezygnować. Po spełnieniu obowiązku wobec Ojczyzny wrócił w rodzinne strony. Próbował podjąć naukę w Technikum Mechanicznym, lecz nic z tego nie wyszło. Okazało się bowiem, że zdecydowanie bardziej pociąga go wódka niż książki.
- Alkohol był mocniejszy ode mnie - podkreśla. - "Wołał" mnie do siebie, "zapraszał". A ja - ani nie umiałem, ani nie chciałem się opierać.
Antoni stał się uzależniony od alkoholu, ale za żadne skarby nie przyznawał się do tego. Wprost przeciwnie - uważał, że wszystko jest w porządku, że dobrze postępuje. Przecież pracował, zarabiał pieniądze. A że po robocie chciał odpocząć, spotkając się z kolegami i pijąc piwko dla poprawienia nastroju, to cóż w tym złego?
- Jeżeli ktoś mi zwracał uwagę, że ze mną jest coś nie tak, zaprzeczałem. Byłem zły na taką osobę, stawałem się rozdrażniony, czasem agresywny. I robiłem swoje.
W dwudziestym czwartym roku życia Antoni uległ tragicznemu wypadkowi. Wówczas również był po alkoholu.
- Jechałem pociągiem na spotkanie z dziewczyną, moją przyszłą żoną - opowiada. - Pociąg zatrzymał się na stacji, a ja nie mogłem otworzyć drzwi od strony peronu, więc szarpnąłem te po przeciwnej stronie. Wyskoczyłem i upadłem pod siatkę, tracąc na chwilę przytomność. Gdy się ocknąłem, próbowałem się podnieść, aby wsiąść w biegu do przejeżdżającego koło mnie ostatniego wagonu. Wykonałem jedynie niewielkie przemieszczenie ciała, w wyniku którego pod kołami pociągu znalazły się moje obydwie dłonie i stopa. O własnych siłach już się stamtąd nie ruszyłem.
Młodzieniec znalazł się w szpitalu. Leczenie trwało bardzo długo. Wyszedł z protezami kończyn i rentą inwalidzką oraz mocnym postanowieniem: "Zabieram się do życia".
Wkrótce Antoni się ożenił. W głębi serca bardzo pragnął, by jego rodzina była szczęśliwa. Poszanowanie dla żony i opieka nad dziećmi - to miała być jego dewiza.
Młodzi zamieszkali u jego teściowej. Żona pracowała, on zajmował się chałupnictwem. Na świat przyszła trójka dzieci: dziewczynka i dwóch chłopców. Tatuś - będąc w domu - miał się nimi opiekować. Niestety, wokół pojawili się też koledzy, którzy namawiali do picia, zaś on im ulegał.
Po trzynastu latach małżonkowie przeprowadzili się do własnego mieszkania, do innej dzielnicy. Cała rodzina miała nadzieję, że tam Antoni nie znajdzie już kompanów do kieliszka i okazji do picia. Były to jednak złudzenia.
- Okazało się, że znam wielu ludzi, którzy lubią alkohol. Szybko też nawiązywałem kontakty z nieznajomymi, którzy mieli podobne zainteresowania. Picie rozpoczynaliśmy wcześnie rano. Gdy wyprowadzałem psa na spacer, pod sklepem zawsze kręcił się jakiś kolega, więc szliśmy na ubocze, by pociągnąć chociaż parę łyków trunku. Później pies zaprowadzał mnie do domu, gdzie się trochę zdrzemnąłem, aby po kilku godzinach znów wyruszyć "w rejs". Kolejne wyjście następowało wieczorem. I tak codziennie - relacjonuje. - Na szczęście nie piłem żadnych "wynalazków" typu denaturat czy płyn do mycia szyb - dodaje.
Pan Antoni doprowadził się do tragicznego stanu. Nie chciało mu się nawet myć ani zmieniać odzieży. Żona musiała się od niego odizolować. Spał w oddzielnym pokoju. O prawidłowej opiece nad dziećmi nie mogło być mowy, chociaż w momentach trzeźwości bardzo pragnął im wszystko wynagrodzić. Nie było to możliwe. Gdy brakowało mu pieniędzy na alkohol, stawał się agresywny i próbował wymuszać je od małżonki. 
Przestał chodzić do kościoła, uważając to za stratę czasu, poza tym Bóg - ze swoimi przykazaniami i napomnieniami - po prostu mu przeszkadzał.
- To było zatracenie - podsumowuje. - W alkoholu utopiłem miłość do żony, do dzieci, do rodziców, zszargałem i sponiewierałem swoje człowieczeństwo, straciłem dobrą opinię, właściwie wszystko straciłem. Nie chciałem dalej tak żyć, pragnąłem wyrwać się ze szponów alkoholizmu, ale nie umiałem przestać pić. Nie wiedziałem, co mam z sobą począć.
Z pomocą przyszedł przypadek. Pan Antoni spotkał kolegę, dawnego kumpla od kieliszka, teraz trzeźwego alkoholika. Ten opowiedział mu o spotkaniach w Klubie Anonimowych Alkoholików i zachęcił, by się tam wybrał. Mężczyzna postanowił spróbować, chociaż w pozytywne skutki nie bardzo wierzył. Miał przecież czterdzieści osiem lat, a za sobą kilkanaście lat nałogowego picia.
- Już na pierwszym spotkaniu przekonałem się, że trafiłem we właściwe miejsce - oświadcza. - To jest nie do wiary, ale udało mi się z dnia na dzień zrezygnować z alkoholu. Gdy przestałem pić, zacząłem inaczej myśleć i inaczej żyć.
Pan Antoni poddał się terapii, która pozwoliła mu powoli, systematycznie przebudowywać własne wnętrze i powracać do wartości, które zatracił. Zaczął też od nowa cieszyć się życiem i otaczającym światem oraz każdego dnia dostrzegać piękno świecącego słońca, kwiatów kwitnących na łące, szumiącego potoku. Podczas terapii udało mu się też rzucić palenie.
Mężczyzna nie pije od jedenastu lat. Chce wytrwać w tym postanowieniu do końca życia. Jest zadowolony i wręcz dumny ze swej trzeźwości. Ale nie zadufany w sobie, absolutnie nie; zdaje sobie bowiem sprawę, że zawsze może upaść, a za żadne skarby nie chciałby wrócić do tamtych "pijanych" dni. Czy nie ciągnie go już wcale do wódki?
- Oczywiście, że ciągnie - uśmiecha się - ale teraz to ja wybieram i ja decyduję; nie jestem zniewolony przez alkohol. Nie mogę sobie jednak pozwolić nawet na kropelkę, bo wiem czym by się to skończyło.
Pan Antoni nauczył się zdecydowanie odmawiać, gdy ktoś częstuje go alkoholem. Nie tłumaczy się, nie szuka wymówek, nie komentuje. Po prostu mówi: "Nie, dziękuję, nie piję, nie palę". Stanowcze "nie" odnosi pożądany skutek.
Mąż i ojciec próbuje wynagradzać rodzinie krzywdy wyrządzane przez całe lata. Z wielką radością i oddaniem opiekuje się wnukami, a ma ich trójkę. Cieszy się, że może pomagać je wychowywać. Okazuje maluchom wiele serca i obdarza je miłością, której zabrakło mu kiedyś dla własnych dzieci.
Jest wdzięczny żonie, że pomimo wszystko trwała przy nim, że go nie opuściła, że nie robiła mu ciągłych wymówek, a gdy zdecydował się na terapię - ona mu towarzyszyła.
Pan Antoni znalazł również drogę powrotu do Boga. Przeprasza za zło i dziękuje za nieustanną opiekę.
- Ja teraz na co dzień odczuwam obecność Boga i Jego pomoc, codziennie rozmawiam z Nim i oddaję się w Jego ręce - wyznaje. - Zresztą zawsze Bóg się mną opiekował, tylko jakoś tego nie raczyłem zauważyć. Tak było, gdy w młodości leżałem pod kołami pociągu i wiele lat później, gdy jadąc z dziećmi miałem poważny wypadek samochodowy. Chociaż auto stanęło na dachu, a dzieciaki powypadały przez okna, nikomu z nas nic się nie stało. Dziś za wszystko Bogu Wszechmocnemu dziękuję.
Pan Antoni wykorzystał szansę na zmianę swojego postępowania, ale ma za sobą trudną ścieżkę życia. Dlatego przestrzega - szczególnie młodych ludzi, by nie eksperymentowali na sobie, sięgając po piwo czy wódkę, ponieważ w każdej chwili można się uzależnić.
- Uwierzcie, proszę - apeluje. - Nikt przecież nie pije po to, by stać się nałogowym alkoholikiem, a wielu tak właśnie kończy. Nie idźcie tą drogą!
                                                                                   Jadwiga Martyka
Otwierany 1839 razy Źródło: katolik.pl


Logowanie
Login
Hasło
Zakładanie konta
Wyróżnione teksty
Galeria naszego kościoła