Świadectwa   
Moja córka chce zostać zakonnicą
Dodano dnia 08.02.2015 10:40
Niezgoda na definitywne rozdzielenie, obawa czy będzie szczęśliwa. I świadomość, że Bogu nie należy się sprzeciwiać. Taki konflikt często towarzyszy rodzicom przyszłych zakonnic.

 

W domu Danusi jej pokój - w niezmienionym stanie - czekał przez 8 lat. „Zawsze możesz wrócić" - powtarzali rodzice niemal przy każdym spotkaniu. „To nie dawało poczucia bezpieczeństwa. Niepokoiło mnie, że tak długo nie umieją się zgodzić na sposób życia, jaki wybrałam".
W domu Moniki rodzice pozornie się zgadzali. Mówili, że tak, może wstąpić. Równocześnie wciąż nowymi pomysłami na jej życie starali się odwrócić uwagę i opóźnić moment rozstania. Nieświadomie. Co nie zmienia faktu, że czynili jej odejście dużo trudniejszym.
Znam też takie kobiety, które po kilku miesiącach w klasztorze nie wytrzymały presji matki lub ojca. Żyją jako świeckie z poczuciem winy oraz żalem - do rodziców i do siebie, że nie realizują powołania.

Zaskoczenie
Basia - „żywe srebro". Pewna siebie, żywiołowa. Zawsze z odwagą sięgała po to, co dla niej ważne. Żeby wstąpić do klasztoru, niemal uciekła z domu. „Musiałam mieć pewność, że to moje powołanie i że tam się odnajdę, zanim komukolwiek o tym powiem".
- Poinformowała nas, że wyjeżdża, że ma zajęcie i jak się urządzi, to nas zaprosi. Zostawiła swoje ulubione rzeczy z kartkami, komu mamy je rozdać, i wyjechała - mówi jej tato, Wojciech Bartosik z Rybnika. - To dawało do myślenia.
Tato był zadowolony, że córka się usamodzielnia. Mama nie umiała sobie poradzić ze sposobem jej odejścia.
- Byłam na nią zła, żal ściskał od środka. Czemu rozegrała to w takiej tajemnicy? - opowiada pani Maria. - Był czas, że miałam pretensje do wszystkich, nawet chyba do Pana Boga - zastanawia się. - Obawiałam się też, że Basia z tak żywym temperamentem nie wytrzyma w klasztorze zamkniętym, że będzie się tam dusić.
Przełom u mamy nastąpił po kilkunastu miesiącach, podczas rozmowy z mistrzynią postulatu, która zrozumiała jej uczucia.
- Powiedziała, że tak nie powinno wyglądać wyjście do klasztoru - mówi. - A ja wtedy pomyślałam sobie, że może lepiej, że w taki sposób odeszła, bo nie wiem, jakby to wyglądało. Być może żegnałabym ją zanosząc się płaczem - mama się zamyśla. - Przecież tak ją żegnałam przez kolejne kilkanaście lat - aż do ślubów wieczystych, podczas każdych odwiedzin.
Państwo Bartosikowie mówią, że z tego doświadczenia i z wcześniejszych, którymi - jak odczytują - Pan Bóg przygotował ich na to rozstanie, nauczyli się, że ich dzieci nie są ich własnością. Że nie mogą narzucać dorosłej córce życiowej drogi. Gdy Bóg daje powołanie, nie warto dziecka zatrzymywać - bo to są tylko nasze, niekoniecznie najlepsze, plany.
Teraz, po 22 latach, jest już chyba dobrze. Pytam, jak do tego doszli. Poprzez konkretne doświadczenia: ciężką chorobę Basi, podczas której uświadomili sobie, że w każdej chwili mogą ją stracić, poprzez kolejne dziecko, które - jak mówią - „otrzymali" tuż przed postulatem córki „na pociechę" i które zostało blisko nich do dziś. Przez szereg konkretnych, namacalnych dowodów, że jej modlitwa w klasztorze działa bardziej.
- Proszę napisać, że dzięki modlitwie sióstr wyszedłem z alkoholizmu po kilkudziesięciu latach uzależnienia - przypomina na koniec rozmowy pan Wojciech. - Nie musiałem korzystać z odwyku ani z innego specjalistycznego wsparcia. Podjąłem decyzję i się jej trzymam. Równocześnie odczuwam, jak duchowo podtrzymuje mnie w tym postanowieniu ogromna, wewnętrzna siła. Wiem, że to Bóg.

Tęsknota
- Nam jest łatwiej niż innym rodzicom, bo do klasztoru mamy tylko 9 km - tymi słowami wita mnie Czesław Łabaz spod Ząbkowic Śląskich. Jego córka, Dorota, wstąpiła za klauzurę 11 lat temu - Siostry proszą mnie, bym zreperował coś w ich domu i wtedy przy okazji mogę zobaczyć córkę częściej niż przepisowe raz w miesiącu.
Decyzja Doroty nie była dla rodziców zaskoczeniem. Wiedzieli, że myśli o życiu zakonnym, wspierali ją i czekali, co zdecyduje. Mimo to moment odwiezienia do klasztoru był trudny.
- To było na kilka miesięcy przed Bożym Narodzeniem: przed oczami stanął mi wyrazisty obraz pierwszych świąt, które spędzimy bez niej - mówi mama, pani Krystyna. - Nie będę upiększać: dużo płakałam. Jednak nie zatrzymywałam córki: miałam świadomość, że to jej decyzja, do której długo i dobrze się przygotowywała.
- Wewnątrz było trudno - dodaje pan Czesław. - Czułem tęsknotę nie do opisania. Gdy tylko wchodziłem do przyklasztornego kościoła, łzy same cisnęły mi się do oczu. Często jeździliśmy na modlitwy mniszek, by usłyszeć zza ściany jej głos. Poznajemy go z łatwością wśród kilkunastu innych sióstr.
Państwo Łabazowie podkreślają, że odejście było łatwiejsze dzięki temu, że w domu została druga córka, bliźniaczka.
- Rozłąkę znosili coraz lepiej w miarę upływu czasu, widząc jej radość i spokój Doroty. Znamy ją od dawna i nie musi nas przekonywać: widzimy, że jest szczęśliwa. Chociaż, oczywiście, też ma problemy, prosi nas nieraz o modlitwę w intencji ich rozwiązania.
- Przez to doświadczenie odejścia przekonałam się, jak mocno w moim wnętrzu działa Bóg - mówi pani Krystyna. - Sama z siebie nie umiałam zmienić mojego sposobu przeżywania. Wyraziłam zgodę na powołanie córki i płakałam z tęsknoty. A Pan Bóg robił swoje.
Pan Czesław opowiada o tym, jak siostry wyprosiły mu rzucenie papierosów.
Palił przez 40 lat. Rzucał kilka razy. Wytrzymywał w postanowieniu nie dłużej niż pół roku. Z napięciem i nerwami, czując przymus, by uspokoić je nikotyną.
- Któregoś dnia córka oznajmiła mi, że zaczęły w klasztorze modlitwę, bym rzucił nałóg - wspomina. - Tym razem odłożyłem papierosy ze spokojem i wewnętrzną siłą. Nie palę już trzeci rok.

Jest taka siła

Gdy Ania odchodziła do klasztoru, Stanisławie i Jerzemu Semerom z Drawska Pomorskiego było trudno, także ze względu na to, że wiązali z nią duże plany.
- Była inteligentna i zdolna. Miała zostać lekarzem chirurgiem - wyjaśnia pani Stanisława z dumą w głosie. Wybrała inaczej. Niewiele mówią o tym, jak wewnętrznie dojrzewali do decyzji. Chętniej o wydarzeniach. O znajomej, której mąż przestał ją prześladować w wyniku modlitwy sióstr. O sąsiadach, którzy do dziś często proszą Anię o wstawiennictwo, bo widzą, że „to działa". I o wyjściu pana Stanisława bez szwanku z wypadku samochodowego, co badający go w szpitalu lekarze określili jako cud. Z czasem rodzice docenili to, że w zakonie Ania rozwinęła inne niż chirurgiczne umiejętności: to że gra na organach, haftuje. Ania jest siostrą zakonną już 21. rok.

- Rodzice, których córki odchodzą do klasztorów, często przeżywają osobisty dramat - wyjaśnia s. Ewa Jędrzejak, boromeuszka z Wrocławia, w klasztorze od 36 lat. - Bunt, niezgodę. I trudności z przyznaniem się i zaakceptowaniem tych emocji w obawie, by nie obrazić nimi Pana Boga. Niekiedy ten stan trwa nawet kilkanaście lat. Zwykle zyskują równowagę, widząc swoje dziecko szczęśliwym, ale też dzięki szeregowi konkretnych wydarzeń, o których wiedzą, że wyprosiła je córka zakonnica.
- Takich wydarzeń w życiu mojej rodziny było mnóstwo - dodaje. - Pomagały nie tylko zaakceptować, ale wręcz cieszyć się moim powołaniem i doświadczać wymiernych korzyści. Na przykład wtedy, gdy moja siostra chciała sprzedać mieszkanie. Potrzebowała dużej gotówki, by wpłacić zaliczkę na rozpoczynającą się budowę domu. Czas mijał, a kupca nie było. Obiecałam jej, że załatwię to ze św. Tereską i po czterech dniach kupiec się znalazł.
- Moja córka zakonnica jest dla mnie wsparciem teraz, gdy choruję na nowotwór. Pomaga mi szczególnie w dostaniu się do lekarzy - dodaje Zofia Jędrzejak, mama s. Ewy. - Czuję się słaba fizycznie przez chorobę, ale wewnętrznie silna. Jestem przekonana, że tę siłę zawdzięczam modlitwie Ewy.

*
Jak uczy doświadczenie sióstr: Pan Bóg przychodzi do rodziców z konkretnym wsparciem i konkretnymi rozwiązaniami. Pomimo wszelkich obaw i trudnych uczuć.

Otwierany 1801 razy Źródło: katolik.pl Autor: Dorota Niedźwiecka
Ocena   
  Zarejestruj / zaloguj się, aby oceniać
Komentarze   
Do tej pory nikt nie komentował
Twój komentarz   


Logowanie
Login
Hasło
Zakładanie konta
Wyróżnione teksty
Galeria naszego kościoła