Ciemne lochy, tortury, żądni krwi duchowni - oto w skrócie
pojęcia kojarzące się z Trybunatem Świętej Inkwizycji. Co najmniej od
Oświecenia (XVIII w.) trwa nieustanna propaganda usiłująca wmówić,
głównie katolikom, że Kościół nie ma prawa nikogo pouczać, bowiem
również na jego koncie jest krwawa plama inkwizycji, za którą katolicy
są odpowiedzialni i za którą powinni ciągle przepraszać. Nie trzeba się
zbytnio domyślać, że autorzy tej propagandy są - najoględniej mówiąc -
niezbyt życzliwi Kościołowi świętemu.
Każda propaganda jest często naginaniem faktów, a nierzadko zwykłym
rozmijaniem się z rzeczywistością. W przypadku propagandowych frazesów o
Świętej Inkwizycji mamy do czynienia z wyjątkowo pokaźną ilością
przekłamań.
Na początek sięgnijmy do historii. Inkryminatorzy pre-totalitarnych
metod stosowanych rzekomo przez Kościół Katolicki (czego dowodem ma być
w ich rozumieniu właśnie Inkwizycja) krytykując inkwizycję, powołują
się tylko i wyłącznie na przykład Inkwizycji Hiszpańskiej. Tymczasem
Inkwizycja Hiszpańska była zupełnie odrębną instytucją od Inkwizycji
Rzymskiej. Ta pierwsza była dziełem władzy świeckiej i pozostawała pod
jej wyłączną kontrolą; została powołana przez hiszpańskich królów pod
koniec XV wieku. Inkwizycja Rzymska powołana zaś została przez papieża
Grzegorza IX w 1231 roku i podlegała tylko władzom kościelnym. Trzeba
również pamiętać, że oprócz instytucjonalnej odrębności Inkwizycji
Hiszpańskiej od Inkwizycji Rzymskiej, działalność tej pierwszej była
niejednokrotnie przedmiotem ostrej krytyki Stolicy Apostolskiej. Na
przykład Innocenty VIII skasował około 200 wyroków Inkwizycji
Hiszpańskiej w ciągu jednego roku; Aleksander VI unieważnił tylko w 1498
roku około 250 wyroków. Podobną postawę zajmowali w XVI wieku papieże:
Paweł III, Pius IV, Grzegorz XIII. Doszło nawet do takiej sytuacji, że w
1509 roku rządowy edykt hiszpański, powtórzony w roku 1605, nakładał
karę śmierci za publiczne ogłaszanie decyzji Stolicy Apostolskiej
unieważniających wyroki Inkwizycji Hiszpańskiej. W 1519 roku papież Leon
X wyklął, wbrew woli króla Hiszpanii Karola I (który w Niemczech
panował jako cesarz Karol V), zarówno Wielkiego Inkwizytora jak i jego
pomocników. O tych faktach zazwyczaj milczą wszyscy oskarżyciele
Kościoła (jedyną chyba pracą w języku polskim traktującą rzetelnie o
inkwizycji jest przedwojenna książka Józefa Tyszkiewicza: Inkwizycja Hiszpańska, 1929 r.).
Trzeba stale pamiętać o tym, że Stolica Apostolska nigdy nie
traktowała postępowania inkwizycyjnego jako naczelnego instrumentu w
duszpasterskiej działalności Kościoła. Widzieliśmy w przypadku
Inkwizycji Hiszpańskiej, która była potępiana przez kolejnych papieży
jako agenda władzy świeckiej naginająca religię do swoich celów. Podobne
stanowisko zajmowali następcy św. Piotra i w wiekach wcześniejszych. W
czasach rzekomo "ciemnego" średniowiecza, papież Aleksander III odnosząc
się do inkwizycyjnego badania heretyków, tak pisał w 1162 roku w liście
do arcybiskupa Reims: "Lepiej uniewinnić winnych, niż przez nadmierną
surowość targnąć się na życie niewinnych". Z kolei w 1286 roku papież
Honoriusz IV unieważnił surowe inkwizycyjne rozporządzenia cesarza
Fryderyka II i wszystkich skazanych na ich podstawie ludzi -
amnestionował. To właśnie władza świecka była aż nazbyt chętna do
postępowania inkwizycyjnego. Pouczającym jest tu przykład Fryderyka II
(sam nie należał do gorliwych chrześcijan i ściągnął na siebie klątwę
papieską), który jako pierwszy wydał prawa karzące śmiercią heretyków i
powołujące inkwizycyjne trybunały. Ustanowienie podległej papieżowi
Inkwizycji Rzymskiej miało m. in. zapobiec nadużyciom tej procedury dla
celów władzy świeckiej.
Inna grupa przekłamań dotyczy samej procedury sądowej (bo
inkwizycja była sądem) postępowania inkwizycyjnego. Najczęściej
inkwizycję przedstawia się jako totalitarną policję polityczną, przed
którą nie było ucieczki - takie średniowieczne NKWD czy Gestapo. Prawda
była jednak zupełnie inna.
Procedura stosowana przez kościelną (czyli Rzymską) inkwizycję w
niczym nie przypominała metod stosowanych przez policję polityczną.
Procedura ta była powolna, drobiazgowa i opatrzona dodatkowymi
zabezpieczeniami na rzecz oskarżonych. Nic w tym nie byto z nagłości,
podstępności czy szpiegowania. Każdy, kto tylko czuł się (słusznie czy
nie) zagrożonym w czymś przez inkwizycję, miał dość czasu, by się ukryć.
Przybyły z Rzymu inkwizytor składał bowiem najpierw wizytę miejscowemu
biskupowi, któremu przedstawiał uwierzytelniające go dokumenty. Dopiero
potem przystępowano do kompletowania sądu inkwizycyjnego, w skład
którego - oprócz inkwizytora i biskupa - wchodził opat lub przełożony
miejscowego zakonu oraz notariusz ze swoimi sekretarzami. Powoływano też
ławników w różnej liczbie. Zaś przed rozpoczęciem postępowania
inkwizycyjnego ogłaszano na danym terenie tzw. czas łaski. Ktokolwiek
ujawniłby w tym czasie swoje heretyckie poglądy, podlegałby zwykłej
pokucie, jak każdy spowiadający się w konfesjonale.
Kolejnym mitem rozpowszechnianym w odniesieniu do inkwizycji jest
rzekoma liczba jej ofiar. Od czasów Oświecenia mówi się o setkach
tysięcy czy nawet milionach, którzy zginęli na inkwizycyjnych stosach.
Wmawia się, że każdy wyrok trybunału inkwizycyjnego automatycznie
oznaczał wyrok śmierci (spalenie na stosie). Tymczasem znakomita
większość wyroków wydanych przez inkwizycję (cały czas mowa o inkwizycji
kościelnej, bo za nią Kościół odpowiada) dotyczyła nałożenia rozmaitych
form pokuty (np. chodzenia w stroju pokutnym, umartwień cielesnych,
podejmowania pielgrzymek) lub banicji. Gdy mówiono o straceniu kogoś,
często miano na myśli tzw. spalenie "in effigo" czyli nie spalenie
człowieka, ale spalenie jego wizerunku. Kary śmierci nigdy nie orzekał
trybunał duchowny, pozostawała ona w gestii i była wykonywana przez
władzę świecką.
Dzisiaj, nawet niechętni Kościołowi badacze przyznają, że mówienie o
setkach tysięcy ofiar inkwizycji kościelnej jest zwykłym mijaniem się z
prawdą. Coraz wyraźniej widać, jak celowo wymyślano w tym przypadku
mityczne wręcz liczby. Nawet w odniesieniu do państwowej Inkwizycji
Hiszpańskiej, historycy o lewicowo-liberalnej orientacji przyznają
ostatnio, że drastycznie zawyżano liczbę jej ofiar, a mówienie o
ludobójstwie inkwizycji włożyć trzeba między bajki. Przekonuje wydana u
nas w ubiegłym roku "Historia Hiszpanii" (zob. M. Tunon de Lara, J, V. Baruque, A. Dominguez Ortiz: Historia Hiszpanii. Kraków 1998, s. 224).
Bez ryzyka popełnienia błędu stwierdzić można, że o wiele więcej
ofiar spowodowały polowania na czarownice urządzane w XVII i XVIII wieku
w protestanckich Niemczech, kiedy stracono wiele niewinnych kobiet
podejrzanych o czary (wbrew potocznym wyobrażeniom, "topienie czarownic"
nie miało nic wspólnego z inkwizycją!), czy też prześladowania
katolików w Anglii w XVI i XVII wieku.
Jest jeszcze mit o krwiożerczych, żądnych tortur inkwizytorach.
Prawda jest taka, że zgodnie z procedurą przypisaną kościelnej
inkwizycji, tortur nie można było stosować na żądanie inkwizytora ani w
jego obecności. Tortury stosowano tylko w ostateczności i tylko przez
władze świeckie, za zgodą miejscowego biskupa. Zeznania tak uzyskane
musiały być powtórzone w sądzie co najmniej 24 godziny później.
Przysługiwała zresztą apelacja do Rzymu, zaś postępowanie apelacyjne
było długotrwałe i nie musiało oznaczać potwierdzenia wyroku. Ponadto
oskarżony miał prawo zaskarżyć bezstronność inkwizytora lub któregoś z
sędziów, co pociągało za sobą kolejne odwleczenie procedury (powołanie
zastępców).
Dobór duchownych na urząd inkwizytora prowadzono bardzo starannie.
Musieli to być ludzie o wysokich kwalifikacjach moralnych i
intelektualnych. Niektórzy z nich, tak jak np. zmarły w 1252 roku Piotr z
Werony, są dzisiaj świętymi naszego Kościoła. To prawda, że w
inkwizycji, jak w każdej złożonej z ludzi instytucji, trafiali się
sprzeniewiercy (np. Konrad z Marburga czy Torquemada z Inkwizycji
Hiszpańskiej), ale byty to wyjątki, reguła była bowiem zupełnie inna.
Również w najnowszych badaniach przyznaje się, że inkwizytorzy
reprezentowali sobą nie krwiożerczych oprawców, ale przede wszystkim
duszpasterzy troszczących się o Kościół i wiernych. Zacytujmy fragment
wydanej u nas w latach 80-tych książki francuskiego dominikanina, który
pisał o inkwizycyjnej działalności: "Przypomnijmy jednak, że zasadniczym
motywem tej, tak szokującej nas dziś działalności, była intencja
duszpasterska. Inkwizycja nie była przede wszystkim "policją wiary", jak
ją się czasem nazywa. Jej zasadniczym celem nie była ochrona
kościelnego credo lub uniemożliwienie heretykom godzenia w ortodoksyjne
przekonania chrześcijan, a w konsekwencji w ich zbawienie, ale chodziło o
to, by przekonać heretyka o niezgodności jego wierzeń z wiarą
chrześcijańską i go nawrócić, choćby się to miało dokonać przez
zbawienną obawę kary, która - jak to sobie wyobrażano - miała skłonić do
opamiętania. Z drugiej strony, w działalności inkwizytorów nadal dużą
rolę odgrywało kaznodziejstwo. W interesującym nas okresie
"kaznodziejstwo generalne" było swego rodzaju misją pojednania, a
najróżniejsze zabiegi "czasu łaski", które podejmowano w pierwszym
etapie procedury inkwizycyjnej, posiadały niezaprzeczalną wartość
duszpasterką. Miały one ostrzec wahających się, oczyścić wiarę
nieświadomych błędów, wzmocnić ją u wiernych i wzbudzić niepokój
sumienia nieprzychylnych Kościołowi. We wzmiankach o niejednym
inkwizytorze podkreśla się, że był on wielkim kaznodzieją (miri in
praedicatione favoris... et consolate fidelium). Tych zalet wymagano od
niego nieprzypadkowo" (zob. M. H. Vicaire OP: Dominik i jego Bracia Kaznodzieje. Wyd. "W Drodze". Poznań 1985, s. 94,).
Wbrew rozpowszechnianej od wieków mitologii dotyczącej inkwizycji,
fakty historyczne są jednoznaczne. Inkwizycja nie jest krwawą plamą w
historii Kościoła. Trzeba się wstydzić nie tyle inkwizycji (kościelnej),
co raczej sytuacji, która wymusiła konieczność jej powstania. Gdy
brakowało świętych i świętości, zawsze do głosu dochodzili heretycy i
rozmaici wynalazcy zwodniczych idei.
W średniowieczu sytuacja była podwójnie niebezpieczna. Nie dotykała
ona tylko duszy indywidualnego człowieka i Kościoła jako społeczności
wiernych, ale zagrażała istnieniu społeczeństwa, jako takiego; było to
przecież w czasach, gdy życie państwowe i społeczne w istocie wspierało
się na wskazaniach religii i moralności nauczanej przez Kościół.
Szczególnie w połowie XII wieku sytuacja była krytyczna. Głównie w
południowej Francji (ale także w Italii) zaczęła się szerzyć, przybyła z
Azji, herezja katarów (albigensów). Przechodzenie do tej sekty było nie
tylko sprawą indywidualnego sumienia. Skoro bowiem manichejscy
katarowie głosili, że stworzenie materialne nie jest dziełem Boga ale
szatana, to oznaczało, że należy wyniszczać ludzkie ciało. Wyniszczanie
to odbywać się mogło tylko przez masowe samobójstwa albo przez
wyczerpanie ciała w orgiastycznych rozpustach. Zakazana jest więc
rodzina (w niej dokonuje się przedłużanie szatańskiego tworzenia materii
poprzez narodziny dziecka) i społeczeństwo jako takie, bo utrwala
porządek materialnych rzeczy stworzonych. Katarowie zakazują składania
przysiąg. W sytuacji, kiedy charakterystyczny dla średniowiecza ustrój
feudalny opierał się na instytucji przysięgi (przysięga lenna), był to
kolejny cios w społeczeństwo i popychanie do niszczącej wszystko
anarchii. Herezja oznaczała społeczną rewolucję.
Na początku XIII wieku doszło do sytuacji, że niemal całe południe
Francji (Langwedocja) zostało stopniowo opanowane przez herezję
kataryzmu. Papież Innocenty III zmuszony został nawet do ogłoszenia
antykatarskiej krucjaty, a jeden z następnych papieży (Grzegorz IX)
powołał Trybunał Świętej Inkwizycji. Powtórzmy: nie chodziło tylko (choć
przede wszystkim) o kwestie duszpasterskie, ale również o zachowanie
ładu społecznego. Stąd też wypływało współdziałanie władzy świeckiej w
postępowaniu inkwizycyjnym.
Gdyby dziś w Polsce (lub w jednej z jej części) rosła we wpływy np.
sekta Hare Kriszna czy sataniści, czy zdecydowana reakcja władzy
świeckiej i Kościoła przeciw takiemu zjawisku spotkałaby się z krytyką?
Czy ktoś krytykuje dzisiaj państwo niemieckie, będące jak najbardziej w
Europie, że zakazuje pracy w administracji członkom sekty scjentologów,
która zmierza do faktycznego podminowania społeczeństwa?
Trzeba nawracać przykładem (najlepiej własnym) i słowem; nie należy
apoteozować przemocy. Niekiedy trzeba jednak sięgnąć do surowych
środków, by ocalić wielu i wiele. To nakazuje cnota roztropności. Często
mówi się (zazwyczaj zmyślając) o ofiarach inkwizycji kościelnej. Mniej,
o wiele mniej osób zadaje sobie pytanie: ile osób uratowała inkwizycja?
Uratowała poprzez nawrócenie, ale i przez odstraszający przykład.
Historia uczy, że grzech zaniechania często mścił się później bardzo
okrutnie.
Trzeba było dziesiątków milionów ofiar systemu sowieckiego, żeby
dowiedzieć się, ile kosztowało zaniechanie przez premiera Kiereńskiego
(drugi premier Rosji po obaleniu caratu) postawienia przed sąd Lenina i
jego towarzyszy. Kiereński, choć mógł, nie uczynił tego. Zapłaciła za to
Rosja i miliony szarych ludzi. A ileż cierpień zaoszczędzonoby
podjęciem w 1935 roku wojny prewencyjnej przeciw Hitlerowi (rozważanej
przez Piłsudskiego)?
Nie jest to efekciarskie dywagowanie historii czy zwykłe gdybanie. To
jest przede wszystkim roztropność i nieuciekanie od odpowiedzialności za
innych. W średniowieczu pasterze Kościoła nie uciekali od tej
odpowiedzialności. Byli świadomi ciążącego na ich barkach obowiązku
umacniania braci w wierze i strzeżenia ich największego skarbu -
nieśmiertelnych dusz - przed błędami herezji (błędami mającymi także
swoje społeczne konsekwencje). Pamiętali, co pisał święty Piotr, Książę
Apostołów i pierwszy papież, przestrzegający swych braci w wierze przed
heretykami: "Ci zaś, jak nierozumne zwierzęta, przeznaczone z natury na
schwytanie i zagładę, wypowiadając bluźnierstwa na to, czego nie znają,
podlegną właśnie takiej zagładzie jako one, otrzymując karę jako zapłatę
za niesprawiedliwość" (2 P 2, 12-13).
Czyż nie jest czasem tak, że na dnie całej krytyki Świętej Inkwizycji
jest fundamentalny sprzeciw wobec uprawnień Kościoła do strzeżenia
depozytu wiary; chęć odebrania Kościołowi władzy nauczycielskiej
(nadanej mu przez Chrystusa Pana) i zanegowania płynącego z niej
obowiązku troski o uczniów? Czyż Świętą Inkwizycję nie potępiają
rozmaici nie święci, samozwańczy inkwizytorzy politycznej poprawności,
postmodernizmu i "salonów" różnych obediencji?
Grzegorz Kucharczyk