Ważny temat   
Irlandia. Od wierności do nicości
Dodano dnia 17.03.2016 08:02


Irlandia jest ostatnim bastionem kultury chrześcijańskiej w zachodniej Europie - stwierdził kiedyś amerykański biskup pochodzenia irlandzkiego, Fulton J. Sheen. Dziś, niestety, można z całą odpowiedzialnością napisać, że ten bastion właśnie ostatecznie upadł.

Na zdrowy chłopski rozum Irlandia nie miała szansy przetrwać historycznych zawieruch. Przez stulecia swych burzliwych dziejów właściwie nigdy nie była w pełni niezależnym bytem państwowym. Przez niemal osiemset lat znajdowała się pod okupacją ze strony sąsiedniej Anglii, która dodatkowo jeszcze w XVI wieku porzuciła wiarę katolicką. Mieszkańcy Szmaragdowej Wyspy pozostali jednak wierni Rzymowi, co kosztowało ich naprawdę wiele. Dyskryminacja katolickiej większości, antykatolickie prawa, prześladowania duchowieństwa i świeckich (kara śmierci za noszenie przez księży sutanny lub dla całej rodziny, w której domu odprawiano Mszę Świętą - kościoły były bowiem zamknięte) przez stulecia były tam na porządku dziennym.

 

Po pierwszej wojnie światowej Irlandia zaistniała jako niezależne państwo - katolickie, z katolickimi prawami, czego najdobitniejszy przykład stanowi treść jej konstytucji z roku 1937, której preambuła - o dziwo, do dziś niezmieniona - brzmi:

 

W imię Trójcy Przenajświętszej, od której pochodzi wszelka władza, i do której muszą być skierowane - jako cel ostateczny - wszelkie ludzkie uczynki i działania państwowe, my, lud Éire, pokornie uznając wszelkie nasze obowiązki wobec naszego Świętego Pana, Jezusa Chrystusa, który wspomagał naszych ojców przez wieki próby, z wdzięcznością pamiętając ich heroiczną i nieustanną walkę o odzyskanie przez nasz Naród należnej mu niepodległości, oraz dążąc do działań na rzecz dobra wspólnego, poprzez stosowanie w praktyce rozwagi, sprawiedliwości i miłosierdzia, w taki sposób, aby zapewnić godność i wolność jednostce, wprowadzić zasady porządku społecznego, przywrócić jedność naszego kraju i dojść do zgody z innymi narodami, niniejszym uchwalamy, ogłaszamy i nadajemy sobie tę Konstytucję.

 

Kiedy pisano tę konstytucję, Irlandia była po prostu państwem katolickim (słowa „Irlandczyk" i „katolik" praktycznie stanowiły synonim). A dodatkowo do lat pięćdziesiątych ubiegłego stulecia była to wyspa księży i zakonnic. Spotykając misjonarza w jakimkolwiek zakątku świata, można było z dużą dozą prawdopodobieństwa zgadywać, że pochodzi z Irlandii. Dziś z działających tam niegdyś sześciu seminariów duchownych pozostały trzy, ale w istocie wystarczyłoby jedno, bo alumnów jest raptem kilkunastu.

 

A pomyśleć, że jeszcze pół wieku temu większość Irlandczyków usłyszawszy w środku dnia bicie dzwonów kościelnych, przerywała pracę, aby odmówić Anioł Pański. Dziś to już przeszłość, gdyż coraz więcej kościołów stoi zamkniętych albo - co gorsza - zostały one sprzedane „pod inwestycję": na sklepy, restauracje, informacje turystyczne i tym podobne.

Skąd kryzys?
Nie sposób odpowiedzieć jednoznacznie na pytanie o główną przyczynę takiego spektakularnego upadku katolicyzmu w Irlandii, którego ostatecznym potwierdzeniem okazało się referendum w sprawie uznania tak zwanych małżeństw jednopłciowych, pierwszego w skali świata dokonanego przez publiczne głosowanie, a nie batalie sądowe czy parlament. Wydaje się, że to zbieg kilku ważnych czynników, z których trudno wybrać jeden najważniejszy. Można raczej przyjąć, że był to trwający od dawna proces, którego efekty dopiero dziś widać w całej rozciągłości.

 

Ilustrację zmian społecznych stanowi choćby liczba wyświęcanych księży. W roku 1950 w Irlandii na 100 tysięcy wiernych przypadało 75 księży (dla porównania, w tym samym czasie, na przykład, we Włoszech liczba ta wynosiła 20). Dwie dekady później, czyli w roku 1970, jeszcze nie było tak źle, bo irlandzki Kościół był w stanie na same misje wysłać ponad dwa i pół tysiąca misjonarzy i misjonarek, nie odczuwając ich ubytku w kraju. Prawdziwy odpływ powołań nastąpił na przełomie lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku i trwa do dziś.

 

Z ponad 3200 księży diecezjalnych w roku 2000, w 2012 roku pozostało 2800. Sióstr zakonnych ubyło jeszcze więcej: z niemal 9000 w roku 2000 do 6900 w roku 2012. W roku 1984 wyświęcono 171 kapłanów, w roku 2011 - dwunastu, w 2012 - trzynastu, w 2013 - dwudziestu. W parafiach stolicy kraju, Dublina, posługuje zaledwie dwóch księży poniżej czterdziestego roku życia.

 

Podane wyżej liczby warto zestawić z wydarzeniami z historii Zielonej Wyspy. W roku 1973 Irlandia przystąpiła do EWG, w roku 1975 wraz ze śmiercią Éamona de Valery, ostatniego uczestnika Powstania Wielkanocnego, odeszło z polityki pokolenie w pełni ukształtowane przez religię katolicką. Kolejne pokolenie, wychowane już po drugiej wojnie światowej, zaczęło zachłystywać się dekadencją zachodniej Europy.

 

Dodatkowo, przełom lat siedemdziesiątych i osiemdziesiątych przyniósł zmiany ekonomiczne, które spowodowały bardzo szybkie wzbogacenie materialne Irlandczyków. Tak szybkie, że po piętnastu latach do Irlandii przylgnęło określenie „celtycki tygrys", na wzór azjatyckich krajów z niebywale szybkim wzrostem gospodarczym. I rzeczywiście, Irlandia była przez dwadzieścia lat jednym z liderów wszystkich rankingów wzrostu dobrobytu. Okres prosperity spowodował, że Irlandczycy zapomnieli o swoich korzeniach. Jednocześnie przystąpienie do wspólnot europejskich zaczęło powoli zmieniać oblicze społeczne wyspy.

 

Od połowy lat siedemdziesiątych ubiegłego wieku zaczęły działać fundacje i stowarzyszenia na rzecz legalizacji rozwodów, które w konstytucji z roku 1937 były prawnie niemożliwe. Rozpoczęto (w roku 1973) od usunięcia z konstytucji zapisu o specjalnej pozycji Kościoła, potem przyszedł czas na legalizację rozwodów (w roku 1986) przy odpowiednim, oczywiście, nastawianiu opinii publicznej do tych zmian. W międzyczasie w roku 1983 udało się obronić życie poczęte (wynik ówczesnego referendum aborcyjnego do dziś jest solą w oku postępowców), z czasem jednak posypały się kolejne zmiany „unowocześniające" i „europeizujące" Irlandię. Walka o nowoczesną Irlandię musiała zniszczyć Kościół, gdyż to on był opoką tradycyjnego irlandzkiego ducha. Po pierwszym akcie unowocześnienia przyszła pora na kolejny, tym bardziej, że Kościół sam dał okazję do skutecznego ataku.

 

Opinia publiczna została zalana wysuwanymi wobec duchownych oskarżeniami - niestety w wielu przypadkach prawdziwymi - o skandale pedofilskie. Spowodowało to masowe odwracanie się Irlandczyków od Kościoła: o ile w latach siedemdziesiątych odsetek uczestniczących w niedzielnych Mszach Świętych sięgał 91-93 procent, w roku 1990 wynosił już 81 procent, a w roku 2005 zaledwie 44 procent.

 

To nic, że odsetek księży, którzy dopuścili się haniebnych czynów, był procentowo marginalny. Znacznie gorzej, że irlandzka hierarchia nie potrafiła sobie z owym haniebnym procederem poradzić, stając jasno po stronie prawdy. Media, przy wsparciu międzynarodowych organizacji, skutecznie poprowadziły kampanię zmieniającą nastawienie opinii publicznej do całego Kościoła w ogóle. Na nic zdały się ostre słowa papieża Benedykta XVI wypowiedziane podczas spotkania z biskupami Irlandii w roku 2006. Wynik referendum z maja 2015 roku pokazuje, że Kościołowi nie udało się odbudować więzi ze społeczeństwem.

 

Jeszcze w 1996 roku 90 procent wszystkich małżeństw zawierano w kościołach, w roku 2010 zaś już tylko 69 procent, i z każdym rokiem odsetek ten maleje. Większość Irlandczyków‑katolików, bo formalnie należą oni do Kościoła, popiera nie tylko rozwody i tak zwane małżeństwa jednopłciowe, ale również nie ma nic przeciwko zniesieniu celibatu, a nawet wyświęcaniu kobiet na kapłanki.

Klęska na własne życzenie
Arcybiskup Dublina Diarmuid Martin zaraz po ogłoszeniu wyników referendum powiedział, że rezultat ten wymaga głębokiej refleksji Kościoła nad rewolucją kulturową. Dodał, że nie wszyscy ludzie Kościoła ją dostrzegli. Metropolita Dublina w reakcji na zarzuty irlandzkiej prawicy katolickiej, że zrobił zbyt mało, aby wesprzeć front przeciwników takiego rozwiązania, odpowiedział, że skala poparcia dla małżeństw jednopłciowych zaskoczyła nawet inicjatorów referendum.

 

Nie jest to do końca zdanie prawdziwe, gdyż śledząc wyniki sondażowe referendum, zobaczymy, że w dużym stopniu zostały one zmanipulowane, zresztą celowo. Gdy tylko ogłoszono referendum, sondaże wskazywały 80 procent poparcia dla rewolucji. Wynik końcowy zaś wyniósł 62:38, więc rzekoma przewaga zwolenników zmalała o niemal 20 procent. A jeśli dodamy do tego, że frekwencja wyniosła 60 procent, co jak na warunki irlandzkie jest frekwencją niewielką, okaże się, że to referendum wcale nie było z góry przegrane. Zabrakło być może właśnie zdecydowanego stanowiska Kościoła; zabrakło wielkiej akcji ze strony zwolenników starej Irlandii, aby ratować resztki cywilizacji.

 

Gdyby nie stwierdzono, niejako a priori, że referendum i tak jest przegrane, być może wynik byłby zgoła odmienny. Tymczasem, co należy stwierdzić ze smutkiem, nierzadko nawet z ambon słyszało się, że księża pozostawali na referendum całkowicie obojętni, a i zdarzały się przypadki wręcz popierania przez nich idei „równości dla wszystkich".

 

Fakt, że duchowni zawsze stanowią wypadkową społeczeństwa, bo trudno oczekiwać, aby nagle ze zlaicyzowanego i bezbożnego narodu wywodzili się masowo święci księża. A jeśli już tacy się w Irlandii pojawiają, zostają usuwani z seminarium za - uwaga - zbytnie przywiązanie do tradycyjnej pobożności: do klęczenia w Kościele, odmawiania Różańca i tym podobnych...

 

W nie mniejszym stopniu do obecnego upadku przysłużyło się zachłyśnięcie względnym dobrobytem. Czy jednak dla Irlandii i jej ducha lepsze byłoby trwanie w autarkicznej biedzie? Trudno to jednoznacznie ocenić, ale warto zauważyć, że rozprężenie wiary, moralności i kultury zbiegło się w czasie z „europeizacją" Irlandii.

 

Politycy z Zielonej Wyspy szybko wyczuli, skąd wieje duch czasu. Podczas kampanii referendalnej ANI JEDNA partia nie zdobyła się na głos sprzeciwu. Wszystkie, absolutnie wszystkie partie - zarówno parlamentarne, jak i pozaparlamentarne - wzywały do głosowania „za równością". To bardzo znamienne, bo przecież dwa największe ugrupowania polityczne Zielonej Wyspy odwołują się w swych pryncypiach do korzeni i wartości chrześcijańskich. Tymczasem jedynie siedmiu członków parlamentu spośród ponad dwustu dwudziestu (zarówno Dáilu, jak i Senatu) odważyło się publicznie zadeklarować swój sprzeciw wobec nadciągającej rewolucji.

 

Oczywiście, wygrana w referendum nie zmieniłaby nagle oblicza kraju, ale być może okazałaby się ważną cezurą w walce o odnowę. Tymczasem obecna Irlandia, która niegdyś sama wysyłała tysiące misjonarzy w celu chrystianizacji świata, potrzebuje kogoś na miarę swojego patrona, świętego Patryka, który odnowi chrześcijaństwo na Zielonej Wyspie.

Lekcja dla Polsk
i
Przykład Irlandii powinien dać do myślenia Polakom, równie często wykazującym się nie mniejszą biernością, gdy siły postępu atakują Kościół (a w szczególności - księży), zwłaszcza gdy w celu zdyskredytowania duchownych przywiązanych do tradycyjnych wartości rusza cała machina medialna. Irlandzka lekcja może być dla nas bardzo cenna.

 

Przykład Irlandii dobitnie pokazuje, jak w ciągu zaledwie jednego pokolenia społeczeństwo katolickie może się stać społeczeństwem wypłukanym z wartości i zasad, nastawionym na konsumpcję, zabawę i trwanie. Jak szybko może zapomnieć o chwalebnej przeszłości, o własnych korzeniach, o swoich powinnościach...

 

Parafrazując słowa kandydata na ołtarze biskupa Fultona J. Sheena, Polska jest dziś ostatnim bastionem kultury chrześcijańskiej w Europie. Oby nie okazało się, że już wkrótce będzie to jedynie melodia przeszłości. Lekcja irlandzka pokazuje boleśnie, że nie wolno spoczywać na laurach, lecz trzeba być czujnym i wciąż walczyć. Wojna cywilizacyjna bowiem trwa w najlepsze i z pewnością Polska będzie jednym z ważniejszych pól bitewnych w tej batalii.

Otwierany 2383 razy Źródło: pch24.pl Autor: Paweł Toboła-Pertkiewicz
Ocena   
  Zarejestruj / zaloguj się, aby oceniać
Komentarze   
Do tej pory nikt nie komentował
Twój komentarz   


Logowanie
Login
Hasło
Zakładanie konta
Wyróżnione teksty
Galeria naszego kościoła