Rozmowa z ojcem Anselmem Grünem OSB, pisarzem i rekolekcjonistą [1].
Ojcze Anselmie, chciałbym na początku podziękować za przyjęcie
zaproszenia do Centrum Formacji Duchowej Salwatorianów w Krakowie, w
którym przeprowadzi Ojciec sesję: "Droga do wewnętrznego uzdrowienia".
Temat, który zaproponowaliśmy, wydaje się być newralgicznym w życiu
dzisiejszego człowieka. Jako kierownik duchowy spotyka się Ojciec
wielokrotnie z osobami, które nie radzą sobie z bolesnymi następstwami
życia nieuporządkowanego. Co, zdaniem Ojca, jest najczęstszą i
najboleśniejszą raną współczesnego człowieka?
Raną najboleśniejszą zadaną człowiekowi jest być pozbawionym miłości
innych osób. Brak doświadczenia miłości może się wyrażać na różne
sposoby. Bywa, że ktoś poczuje się odrzucony przez swoich rodziców.
Matka powiedziała mu, że nie powinien się narodzić. Innym razem jakaś
kobieta odczuwa, że jej siostra jest faworyzowana; albo mężczyzna
dostrzega, że nie jest traktowany poważnie, że się go otacza nadmierną
opiekuńczością. Te i podobne zranienia uaktywniają się w świadomości
człowieka w sytuacjach kryzysowych jego życia. Jest wtedy ważne, żeby
świadomie wyjść im naprzeciw i stanąć z nimi przed Bogiem.
W jednej ze swoich książek: "Nie zadawaj bólu samemu sobie",
napisał Ojciec: "Życie nas będzie ciągle na nowo ranić, czy nam się to
podoba, czy nie. Cierpienie jest istotnym składnikiem naszego życia.
Problem polega na tym, jak obchodzimy się z cierpieniem, które spada na
nas z zewnątrz". Czy nie wydaje się Ojcu, że dla wielu osób przyjęcie
tej prawdy "jest nie do przeskoczenia"? Przecież człowiek, zwłaszcza
młody, boi się dopuszczać do siebie myśli o tym, że może cierpieć. Boi
się też dotykać własnych ran.
Każdy człowiek bywa w swoim życiu w jakiś sposób zraniony. Nie
powinniśmy sobie cierpienia wyszukiwać. Ono nas dotyka, czy tego chcemy
czy nie. Niektórzy próbują wyrugować zranienia z własnej historii życia,
ponieważ są one zbyt bolesne. Nie zauważają jednak, że próba
wyrugowania zranień na dłuższą metę wcale nie pomaga. Kto usiłuje
wymazać zranienia z historii własnego dzieciństwa, ten w pewnym sensie
staje się przez samego siebie przeklęty. Będzie ranił siebie samego albo
innych. Spotykać się będzie z sytuacjami, które będą przywoływać
zranienia z dzieciństwa, i zranienia będą się powtarzały.
W książkach Ojca często przewija się myśl, że głęboka duchowość
człowieka nie rozwija się w "sterylnie czystych cechach" ludzkiej osoby,
lecz pomimo i pośród ludzkiej słabości. Przedstawia Ojciec człowieka,
który do szczytów swojej wielkości dochodzi po drodze własnej nędzy i
małości, a nawet poprzez niepowodzenia i rozczarowania sobą. W jaki
sposób niemoc i upadki mogą otwierać człowieka na Boga? Czy rzeczywiście
mogą się stać drogą do wewnętrznego uzdrowienia?
Jezus przemawiał przede wszystkim do grzeszników. Wiedział, że właśnie
ci ludzie, którzy spotkali się z własną słabością i niemocą, potrafią
otworzyć się na Dobrą Nowinę. Chrześcijańska droga życia polega na tym,
że tylko wtedy wstępujemy do nieba, kiedy – jak Jezus – mamy najpierw
odwagę zstąpić w nasze człowieczeństwo. Właśnie wtedy, gdy nasza życiowa
budowla przez nas samych wznoszona upadnie wskutek niepowodzeń albo
kryzysów, wówczas sam Bóg może na nas budować swój "dom" odpowiadający
niezafałszowanemu i pierwotnemu obrazowi, który istnieje w Jego
pierwotnych planach.
Są jednak osoby, i jest ich raczej nie mało, w których bolesna
świadomość własnej słabości, a zwłaszcza ciągle powtarzanych upadków,
wywołuje silną niezgodę na siebie samego, czy wręcz autoagresję. Wyraża
się ona nieraz w bezwzględnym rygoryzmie i surowości skierowanej przeciw
sobie. Pozwoli Ojciec, że jeszcze raz odwołam się do jednej z książek,
która niedawno ukazała się w języku polskim: "Nie bądźmy dla siebie
bezwzględni". Pisze Ojciec: "Jezus nie żąda od nas, abyśmy zadawali
sobie gwałt, chce żebyśmy byli dla siebie miłosierni". Co to znaczy być
dla siebie miłosiernym, zwłaszcza gdy notorycznie nie radzimy sobie z
własną niemocą czy zagubieniem moralnym?
Jezus żąda od nas w Ewangelii Łukaszowej, abyśmy byli miłosierni jak
nasz Ojciec niebieski. Kto jest miłosierny, ten najlepiej – tak uważa
Jezus – zrozumiał, kim jest Bóg. Być miłosiernym znaczy mieć w sobie
serdeczne zrozumienie dla biedy i słabości. Nie znaczy to jednak, że
należy założyć ręce i zostawić wszystko "po staremu". Trzeba jednak
najpierw przyjąć to, co dzieje się w moim życiu, a więc przyznać się do
tego, co nie jest we mnie idealne; trzeba samemu sobie przebaczyć, że
się jeszcze nie jest świętym i doskonałym. Dopiero to, co przyjąłem,
mogę zmienić. Rodzi się w nas usprawiedliwiony impuls do tego, aby
wzrastać: chcemy stawać się lepszymi i przemieniać siebie.
Czy zdaniem Ojca nie istnieje, zwłaszcza dzisiaj,
niebezpieczeństwo o przeciwnym biegunie, czyli nadmierne akcentowanie
miłosierdzia wobec siebie, łatwe wybaczanie sobie błędów i zła, które
prowadzi do łatwego zwalniania się z ewangelicznych wymagań dotyczących
życia. W Ewangelii spotykamy Jezusa miłosiernego, ale także stanowczego i
bezwzględnego wobec wszelkiego kompromisu zawieranego z grzechem i
przeciętnością. Jak łączyć w sobie postawę miłosierdzia z radykalizmem
ewangelicznym, aby z jednej strony nie ulegać fałszywemu pobłażaniu
sobie, z drugiej brutalnemu traktowaniu własnej osoby?
Przebaczyć sobie samemu nie oznacza wszystko usprawiedliwić i
spocząć na laurach. Z postawą miłosierdzia związana jest też asceza,
ćwiczenie siebie w odpowiedzialnym korzystaniu z własnej wolności.
Jezus jest bardzo wyczulony, gdy chodzi o autentyczność życia. Nie
dopuszcza życia w postawie zakłamania. Człowiek miłosierny nie złości
się na siebie. Potrafi zaakceptować to, że jest tylko człowiekiem, ale
jednocześnie pracuje nad sobą i stosuje zdrową ascezę. Zdrowa asceza nie
odcina się od życia, lecz je oczyszcza. Do tego potrzeba dyscypliny.
Trzeba jednak pamiętać o tym, że dyscyplina musi zawsze brać pod uwagę
ludzkie "psyche" i nie może być używana przeciwko człowiekowi.
Ojcze Anzelmie, częstym zachowaniem ludzi głęboko zranionych
jest szukanie oparcia we wspólnocie: takiej, która by ich przyjęła,
zrozumiała i zainteresowała się nimi. Obserwujemy w Polsce nasilającą
się działalność różnych sekt, które wykorzystując zagubienie –
najczęściej ludzi młodych – proponują im wejście w ich wspólnotę życia. W
jaki sposób Kościół może dzisiaj przyciągnąć do siebie ludzi, którzy
nigdy nie zaznali życia we wspólnocie? Czy są takie sposoby, środki i
drogi ewangelizacji, które wydają się Ojcu szczególnie potrzebne
dzisiaj?
Sekty zabiegają szczególnie o ludzi słabych i rozchwianych. Obiecują im
stabilność i pewność. Kościół musi stać się bardziej czuły na wewnętrzne
i zewnętrzne potrzeby ludzi, zwłaszcza młodych. Powinien także
proponować im życie we wspólnocie, w której odczują, że są przyjmowani z
powagą. Kościół powinien także przybliżyć człowiekowi bogactwo swojej
duchowej tradycji. To właśnie obrzędy Kościoła i duchowa tradycja mogą
stać się dla zdezorientowanego człowieka podporą i przywrócić mu w ten
sposób stabilność, bez wciskania go jednocześnie w sztywne schematy
życia. W moim przekonaniu ewangelizacja tylko wtedy staje się skuteczną,
kiedy oba te obszary: porządek i wolność, miłość i wymaganie,
miłosierdzie i siła są ze sobą złączone.
Wybrał Ojciec życie mnicha – benedyktyna, który większość czasu
spędza w klasztornym opactwie. Jednocześnie ma Ojciec bliski i żywy
kontakt z człowiekiem "żyjącym w świecie". Czy mógłby Ojciec powiedzieć
na podstawie swoich osobistych doświadczeń duszpasterskich, co jest
sednem duchowych potrzeb ludzi końca obecnego stulecia?
Największą potrzebą duchową naszego czasu jest tęsknota za kontaktem z
inną osobą. Nie tylko tęsknota za udanym kontaktem międzyludzkim, ale
także za kontaktem z Bogiem. W mojej posłudze doświadczam tego, że w
ludziach istnieje głęboka tęsknota za Bogiem. I nie wolno nam ich w tym
oszukać, nie wolno tej tęsknoty zignorować przez rozmowę z nimi jedynie o
zewnętrznych problemach kościelnych. Kościelne problemy są dzisiaj dla
ludzi problemami drugorzędnymi. Oni chcą najpierw doświadczyć Boga i to
właśnie Boga życia, który uleczy ich rany, udzieli im życiodajnej siły i
wzbudzi w nich zdolność do miłowania.
Z serca dziękuję Ojcu za rozmowę. Do zobaczenia w Centrum Formacji Duchowej Salwatorianów w Krakowie.
Rozmawiał ks. Krzysztof Wons SDS
_________________
Przypisy:
[1] Rozmowa przeprowadzona z o. A. Grünem z okazji sesji modlitewnej w
Centrum Formacji Duchowej Salwatorianów w Krakowie. Sesja odbyła się w
dniach 4-6 czerwca 1999 r. i była poświęcona tematowi: "Droga do
wewnętrznego uzdrowienia."